Misja – przeprowadzić trzy żaglówki na ich zimowe miejsce spoczynku.
Jest 8.00, melduję się z Józkiem na campingu – oboje spakowani po amatorsku jak na 2 dni survivalu. Widzę, że 2 łódki już zniknęły a trzecia w trakcie przygotowania… Pod wpływem prognoz imprezę przesunięto na 7.30 a trzecia ekipa to już w ogóle o siódmej przyjechała, sklarowała Pucka i już w trasie… Wiatr buja wysokimi drzewami, jest pochmurno.

Puckiem do Pucka - relacja z rejsu Fregaty

fot. Maciej Szymański

 

 

 

Wywalamy z łódki wodę, liście, pakujemy rzeczy, żagle z takielunkiem i… ciągniemy po ulicy do slipu (bo w Sopockim Klubie Żeglarskim, paniom z recepcji od paru miesięcy nie chce się walczyć z pilotem do bramy, mimo wcześniejszych uzgodnień między Klubem a naszym klubikiem… co za kwas!). Na drodze, jedzie sobie samochód, a tu raptem – żaglówka! Miny kierowców – bezcenne.


Nad wodą. Niebo zaciągnięte, wiatr mocny SW-WSW, więc od lądu – na slipie niemal nie ma fali, nie pada, jeszcze nie pada… Bajka!


Podział załóg – 14tkę bierze Jarek z dwoma kolegami i trójką dzieci. Ja z Józkiem oraz Łukasz z dwójką dzieci zostajemy przy 16tce. 14tka wychodzi i robi kółeczka czekając na nas, a my uzbrajamy łódkę i zrzucamy na wodę. Paweł serwuje nam wieści od pierwszej załogi – płyną średnio 5-6 węzłów i chwilami w ślizgu. Będzie jazda 🙂

Puckiem do Pucka - relacja z rejsu Fregaty

fot. Maciej Szymański

Puckiem do Pucka - relacja z rejsu Fregaty

fot. Maciej Szymański

9.00: Zaczynamy wyprawę. Plan jest taki – za wszelką cenę dopłynąć do HOM Puck, a jeśli będziemy mieli bardzo dobry czas za Gdynią, to możemy sobie „ewentualnie pozwiedzać”. Mi to pasuje, jako że mam swój wewnętrzny plan – wakacyjną ideę, którą bardzo to, a bardzo chciałbym zrealizować…
Odchodzimy od brzegu, żeby wyjść z wietrznego cienia i obieramy kurs na Gdynię. „14tka” ma nad nami kilkaset metrów przewagi.

Fala niska, półwiatr zmieniający się na baksztag i szkwały.

Pomny poprzednich doświadczeń wziąłem… nawigację samochodową, by móc się orientować w terenie. Oczywiście „Hołek” nie potrafi wyznaczyć trasy na wodzie – no to podgląd bez trasy – i patrzę jak to mniej więcej sie sprawdza… no proszę, mamy 10 do 11 km/h. to rewelacja.

Około 10:00:  Wiatr się wzmaga, zaczyna mżyć i mocno szkwalić. Mijamy Gdynię. GPS pokazuje w porywie 14 kmh. Rekordzik… Ślicznie, ale trzeba bardzo uważać na sterze – łódka na takich kopniakach wiatru, wspomaganych od czasu do czasu przez falę, lubi sobie „coś odwinąć”. Mijamy wejście portu MW, tuż przy wejściu szara sylwetka nowoczesnego okrętu, ale trudno rozpoznać – nie widać z tej odległości numeru… (post factum: może to ORP Kormoran II ?? nieważne, nie ścigał nas ). Mijamy budynki jednostki „Formoza”… w bezpiecznej odległości.

Nie robię fotek, bo nie chcę i nie mogę puścić steru, a z drugiej strony nie chcę ryzykować wizyty komandosów na pokładzie…

Chociaż dla dzieci to byłoby fantastyczne przeżycie  Na Wikiwand fajną fotkę znalazłem, co prawda od drugiej strony, ale poczęstuję 

Wikiwand

Następny punkt nawigacyjny – stara torpedownia.

11.00: Dzwoni Paweł:
– Gdzie jesteście?
– na wysokości torpedowni.
– tej pierwszej?
– Jakiej pierwszej ? Nie, nie – Formozę już minęliśmy, jesteśmy na wysokości starej torpedowni…
– Aaa…[zaskoczenie w głosie] to świetnie…

Rzeczywiście – do tego czasu było świetnie. Dzieci zjadły już pierwsze kanapki, emocje już nieco opadły, Józek został powiernikiem GPSa. . Wiatr zmienił kierunek na W – WNW, czyli dla nas bajdewind. Na szczęście nie zmienił siły. Na nieszczęście natomiast… przyniósł ze sobą mocne opady. Wg GPS osiągamy 8-11 km/h, wiec nadal dobrze jak na ten kierunek wiatru – ale

atmosfera na pokładzie mocno siadła, zrobiło się bardzo mokro i zimno…

jak to przy bajdewindzie. „14tka” będąca przed nami na 150-250m odskoczyła bardzo do przodu – zmieniła kurs odchodząc od brzegu. Jako że mieliśmy płynąć razem, idę za nimi postanawiając ich dojść i skomunikować się bez telefonu, zaproponować być może przystanek na herbatkę w Rewie.


Podziwiamy ładny duży trójmasztowiec, który przepłynął kilkaset m od nas

z lewej burty i zakotwiczył na zatoce z dala od lądu. Ciekawe co to za jednostka i po co się tu zatrzymała… Nie, nie podpływamy. Nie będziemy im robić wstydu, że w takich rewelacyjnych warunkach my ciągniemy na żaglach, a oni na silniku.

12.10: Wiatr nieco słabnie, deszcz przestaje lać – tylko sobie siąpi. Udaje się nam dogonić „14”tkę. Jarek twierdzi że „wiatr się zmienił” dlatego tak popłynął… Akurat! Wiedział, że ma dobry czas, bardzo dobry czas:). Sesja śniadaniowo-fotograficzna…

Puckiem do Pucka - relacja z rejsu Fregaty

fot. Maciej Szymański

Puckiem do Pucka - relacja z rejsu Fregaty

fot. Maciej Szymański

Łukasz zmienia mnie przy sterze a ze mnie schodzi adrenalina i zdaję sobie sprawę jak przemarzłem – ledwo chodzę… Rozgrzewka, ubranko, śniadanko… wg GPS jesteśmy w połowie zatoki, mniej więcej na wysokości Jastarni pod półwyspem Helskim.

Bardzo realny staje się mój prywatny, „tajny” cel wycieczki.

Ujawniam go załodze… patrzą na mnie dziwnie i reagują z powątpiewaniem ale … OK. Akceptują bo i tak będzie po drodze. Dopływamy mniej więcej do przejścia przed Kuźnicą i zmieniamy kurs. Wiatr znacząco siada, teraz robi się bardzo rekreacyjne pływanko, ale… na słonko liczyć nie można. Przynajmniej nie leje.

Około 13.00 płyniemy bardzo ostro na wiatr wzdłuż Rybitwiej Mielizny (Mewiej Rewy, jak niektórzy pamiętają). Wieje słabo, „14tka” płynie mniej więcej na tej samej wysokości, ale odchodzi od nas dość daleko, mają pewnie swój plan. Widoczność bardzo się poprawiła, ale na słonko nie ma co liczyć.

Kieruję się na jedyny widoczny z daleka punkt, który wydaje się być moim celem.

Płoszymy po drodze stada ptaków, Dzieciaki się ożywiły, płyniemy wzdłuż płycizny, ale w pewnym oddaleniu od niej, więc obserwują widoczne dno (czyściutka woda!). Prawdziwą sensację wzbudziła… foka, która wynurzyła się w pewnej odległości od nas. Nie chciała podejść bliżej, przepłynęła pod woda dalej,ale wzbudziła na twarzach dzieciaków uśmiechy.

Puckiem do Pucka - relacja z rejsu Fregaty

fot. Maciej Szymański

13.30: Zbliżamy się w końcu do mego celu… jest!

 https://pl.wikipedia.org/wiki/ORP_Kujawiak_(1949)

Wrak okrętu podwodnego ORP „Kujawiak”, zatopionego na mieliźnie w 1966 r. przez Marynarkę Wojenną, jako poligon bombowo strzelecki dla Lotnictwa Morskiego.

Okręt nie miał może specjalnej historii – cytując klasyków kabaretu Tey „urodził się i koniec…bo nie miał innego wyjścia ” Ot popływał sobie u nas 11 lat w okresie zimnej wojny …i tak właśnie zakończył pływanie. W zasadzie sławę większa zyskał „po śmierci”, niż za czasów eksploatacji. 

Puckiem do Pucka - relacja z rejsu Fregaty

Google

Nawiguję ostrożnie, bo w tej okolicy jest kupa innych wraków, Józek robi za oko na dziobie. Robię zwrot i delikatnie dochodzę do kiosku. Na własne oczy, na żywo, nie ze zdjęć Google lub reportaży – widzimy wrak jednostki bojowej, spoczywający na dnie, lekko przechylony na burtę.

Puckiem do Pucka - relacja z rejsu Fregaty

fot. Maciej Szymański

fot. Maciej Szymański

Dzieciaki zafascynowane, a ja poekscytowany, bo… to nie jest Katedra Mariacka albo jakieś muzeum do którego można ot tak sobie wejść – niewiele osób tu było i podziwiało tę atrakcję dla płetwonurków. A wrak ROBI WRAŻENIE. Mimo że sterany czasem, falą i podziurawiony pociskami – to kawał złomiszcza, rozmiar kadłuba widocznego pod wodą zaskakuje również Łukasza. Dlatego wewnętrznie cieszę się jak dziecko, że udało mi się go zobaczyć i urozmaicić nasz rejs. Opowiadam co wiem i tłumaczę to dzieciakom.

Za szybko go nie zobaczą – może jak wezmą udział w Marszu Śledzia, ograniczonym do 100 ochotników w ciągu roku.

Albo ktoś inny wraz z nimi zdecyduje się tu dopłynąć…

Miesiąc przed nami zrobili to specjaliści z kanału Urbex History


https://www.youtube.com/watch?v=WsmO6xV8JDw

Nie zatrzymujemy się na długo, nie wchodzimy na wrak. Za zimno i trochę jednak niebezpiecznie. Wiatr osłabł, znów zmienił kierunek i nam nie sprzyja, trzeba będzie halsować.

 

13.45: W czasie gdy oglądaliśmy „Kujawiaka”, druga ekipa przeszła kilkadziesiąt metrów za nami na drugą stronę zatoki. Zadzwoniłem do Jarka jak… „Z podniesionym mieczem się dało”… Widać znalazł lepszą dziurę. Albo wiedział że tam jest. I nie powiedział… to dopiero uczynna dusza… W zasadzie nam nie pozostawili wyboru, musieliśmy przejść tak samo –

płynięcie do głębinki rewskiej w takich warunkach już było skazane na porażkę.

Kilkadziesiąt metrów dalej znaleźliśmy kolejne przejście. Płytko, za płytko, a wiatr jak na złość nieco mocniej powiał… i ze złego kierunku. Nie dało się przepłynąć, musieliśmy się przeburłaczyć… czyli dzieci na rufę i środek, ja z Łukaszem do wody i ciągniemy Udało się bez specjalnych oporów, ale odejście od mielizny okazało się znacznie trudniejsze przy tym wietrze – O ile pracę domową dookoła Kujawiaka odrobiłem, o tyle nie miałem pojęcia, że mielizna będzie aż tak szeroka…

próba odejścia bez miecza w kierunku na Puck nie wyszła zepchnęło nas na płyciznę…

przy drugiej próbie grożącej tym samym, zrobiłem trochę wariacką rufę, Łukasz przejął miecz od Józka i poszliśmy z dużym dryfem na Chałupy. Trochę to trwało zanim Łukasz zrzucił miecz całkowicie… udało się. Doświadczam nowego trochę dziwnego uczucia  – pływam po akwenie, na którym cały czas widać dno 

15.00: Pociągnęliśmy długim halsem, ale wiatr przestał nam sprzyjać…Drugi Puck z ponad półgodzinną przewaga zniknął nam z oczu, spotkaliśmy się półtorej godziny później, jak szli już prawym halsem od Chałup. Pociągnęli kawałek za nami i zamieniliśmy parę słów… Cały ten „power” pogodowy z rana najwyraźniej już się ulotnił, zostawiając nam pojedyncze chude szkwały i słaby stały ciąg. Zacząłem się zastanawiać czy ten Puck w ogóle nas chce – niby stolica kite- i windsurfingu a po 15tej wiatr zdycha? Przereklamowane miejsce.

Zmieniliśmy kurs i poszliśmy na „właściwy” brzeg, aby w razie potencjalnej ciszy nie utknąć na środku zatoki.

Widząc cel dzieciaki zaczęły się niecierpliwić – ale nic nie można było zrobić, trzeba było ciągnąć halsy. Przed samym HOM-em wiatr zdechł całkowicie, najmłodsi na pokładzie dostali więc pagaje do zabawy. Aż żal, że taka przygoda miała się zakończyć tak bardzo nieżeglarsko… jednak litościwe, ostatnie tchnienie wiaterku pchnęło nas w końcu na brzeg.


16:50: Misja zakończona – sukces.

Trzy Pucki dostarczone do portu macierzystego na zimowanie.

Ogarniamy łódki, wyciągamy na brzeg i idziemy się się sami ogarnąć, zawzięcie dyskutując szczegóły rejsu między sobą. Dowiadujemy się, że pierwsza załoga skończyła rejs dokując w HOM ok godz 13:00 – 5 godzin, bardzo dobry czas! Ale… oni nie zwiedzali .

To był dobry dzień, bardzo udany. W pociągu rozpatruję w duchu co poszło fajnie, co zrobiłem źle… Uśmiecham się do siebie słysząc, jak dzieciaki rozprawiają między sobą o foce i o wraku. I stoję bo nie mogę usiąść… Raz – organizm odreagowuje cały ten czas przesiedziany za sterem, dwa – od wody i soli tyłek potwornie szczypie przy nacisku. Trzeba będzie sobie lepsze spodnie kupić na pływanie 

                                                                                                         

Napisany przez Maciej Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *