Chciałbym dzisiaj powiedzieć wam parę słów od siebie na temat żeglowania i żeglarstwa. Niby można zajrzeć do encyklopedii lub sprawdzić słowo w Wikipedii…
„Żeglarstwo – dyscyplina sportów wodnych, rodzaj turystyki lub rekreacji a także forma szkoleń – zarówno dla późniejszych marynarzy, oficerów i kapitanów jednostek, jak i jako tzw. szkoła charakterów dla młodzieży. Uprawiane jest na jednostkach pływających napędzanych siłą wiatru za pośrednictwem żagli. W dawnym znaczeniu – również odmiana transportu”
Wszystko się zgadza. Formalnie. To nie jest jednak to pełna odpowiedź… bo trudno na to pytanie odpowiedzieć wprost. Spróbuję wytłumaczyć po swojemu.
Wykorzystanie sił natury
Niemal od podstaw kształtowania się cywilizacji, leżało w naturze człowieka. Pierwszym krokiem milowym, fundamentalnym w dziejach rozwoju ludzkiej cywilizacji, było opanowanie ognia. Poprzez opanowanie ziemi i jej elementów składowych, ludzkość nauczyła się żywić, zaczęła się rozwijać i kształtować. Poprzez zagospodarowanie wody nauczyliśmy się lepiej gospodarować ziemią, nauczyliśmy się wytwarzać energię. Z wiatrem idzie nam najtrudniej bo jest najbardziej kapryśny – jako że to energia bez konkretnej postaci. I właśnie te dwa ostatnie zjawiska mają kluczowe dla żeglarza znaczenie. Dwa żywioły posiadające potężną moc, fascynujące człowieka od dawien dawna, nad opanowaniem których głowił się od zamierzchłych czasów, od kiedy przestało mu wystarczać własne miejsce na ziemi.
https://www.newsweek.pl/pierwsi-zeglarze-homo-erectus/wes1z76
https://wynalazki.andrej.edu.pl/index.php/wynalazki/40-zy/1119-zagiel
Współcześnie się trochę pozmieniało, ale w żeglarstwie – zarówno sportowym jak i rekreacyjnym – nadal chodzi o to samo. O takie zapanowanie nad żywiołami aby służyły albo dla realizacji celu, albo naszej przyjemności.
Według Janusza Frąckowiaka – żeglarza, byłego trenera polskiej kadry olimpijskiej i narodowej, „spiritus movens” jachklubu w Rewie – „żeglować każdy może”. KAŻDY. To jak z jazdą na rowerze czy też pływaniem wpław – wystarczy opanować pewne zasady, dysponować sprzętem – i już można się cieszyć. Mało tego – to jest umiejętność, której się nie zapomina. Same zasady nie są skomplikowanie – a podstawą jest ZAWSZE uszanowanie natury, żywiołów, które mają to do siebie, że są zmienne, bardzo zmienne…
Ja pasją do żeglowania zaraziłem się od znajomych moich rodziców, jako nastolatek. Na wakacje nad jeziorem jeden z nich pożyczał różne żaglówki, by spędzić urlop pod żaglami, drugi był współwłaścicielem pięknej „usportowionej” kabinówki. Dla mnie, niezbyt wyrobionego fizycznie, którego wiosła męczyły a sama kąpiel i wylegiwanie na słoneczku nudziły –
żaglówka była atrakcją na miarę noworocznych fajerwerków…
których w tamtych czasach nie było. Zacząłem poznawać podstawy, techniki żeglowania, tajemnicze pojęcia, a przede wszystkim – zdobywać doświadczenie. Rejsy odbywały się najpierw z dorosłymi, potem sterowanie pod okiem doświadczonych żeglarzy, na końcu – samotne… i poszło. I tak trzyma już od dawna. Nie ważny akwen – czy jezioro duże, małe, zatoka. Nie ważne, czy to była trzymetrowa łupinka z jednym żagielkiem, czy spora kabinowa łódka. Nie ważne z kim – bratem, przyjaciółmi, psem, kolegami z pracy, czy też od pewnego czasu z dziećmi… byleby była woda i wiatr. Radość z żeglowania jest zawsze taka sama. To moja pasja. Cieszę się gdy trzymając ster i szot grota, odpowiednio ustawiając łódź, mogę popłynąć szybko albo dopłynąć do interesującego mnie celu. Każdy rejs to swego rodzaju wyzwanie, któremu staram się sprostać, wyzwanie które daje radość i satysfakcję…
Czasami pasja może się stać czymś więcej.
Podopieczny pana Janusza – Krzysztof Stromski, znalazł „to coś” po… trzech (TYLKO !) latach treningu, jest kadrowiczem Polski i kandydatem na mistrzostwa olimpijskie w klasie Finn.
Dzięki Januszowi Frąckowiakowi w 2019 roku mieliśmy możliwość spróbowania, jak to jest żeglować „na sportowo”. W ramach rozwijania skrzydeł naszego szkolnego klubu Fregaty i pomysłu kolegów nazwanego ŻAR – dostaliśmy zaproszenie do udziału w organizowanych w Rewie „amatorskich” ligach żeglarskich. I to było dla mnie spore przeżycie – bo do wszystkiego, o czym napisałem wcześniej, doszedł aspekt sportowego wyzwania… być pierwszym na mecie z dwunastu załóg, z których każda myśli tak samo. Och, zdecydowanie warto było spróbować.
Od paru lat próbuję zarazić moje dzieci pasją żeglowania, było to możliwe przez dwa tygodnie urlopu raz w roku… strasznie słabo. W zeszłym roku dzięki KŻ Fregata i ligom w Rewie, wszystko nabrało nagle rozpędu i właściwego kierunku, co bardzo mnie cieszy. Ciekawe co będzie w bieżącym roku.
Warto zainteresować się żeglarstwem, warto próbować. Mieszkamy nad morzem, mieszkamy w mieście z głębokimi żeglarskimi tradycjami i… jakoś nie jesteśmy tego świadomi. Gdzieś ten element wraz z rozwojem techniki i cywilizacji informatycznej w nas zanika. A szkoda… Nawet nie wyobrażacie sobie co by wpływało do gdańskiego portu, gdyby James Watt nie wynalazł maszyny… tu ciekawostka – już wtedy były żaglowce pływające z prędkością prawie 40km/h (po żeglarsku: ponad 20 węzłów) co można porównać na lądzie chyba tylko do pociągu TGV (czyli takie francuskie Pendolino tylko 2x szybsze).
Drugi element to integracja
Żeglarstwo jest pewną szkołą życia i charakteru. Załoga na pokładzie uczy się współpracy i zaufania. Od wszystkich na pokładzie zależy, czy dopłyniemy do celu, jak szybko dopłyniemy… Wspólne pływanie w inny sposób może spajać rodzinne więzi, może kreować nowe znajomości, przyjaźnie. Na wodzie jest inaczej niż na ulicy – nikt nie patrzy w smartfona i nie ucieka wzrokiem od obcych – ale wręcz przeciwnie, szuka kontaktu pozdrawiając wyciągniętą dłonią… Dlatego też zapraszam. Ten sam świat tylko widziany z innej perspektywy, może się wam spodobać. Warto popatrzeć, spróbować, a może nawet zarazić się tym bakcylem.
Ps. KŻ FREGATA – koordynatorzy Paweł Gabriel, Jarek Gierach
kontakt: kzfregata@gmail.com
Dodaj komentarz