Zamglona rzeczywistość

-Martynko! Zejdź proszę na kolację!

-Przecież jestem we Francji! Jak mam zjeść kolację w Polsce?

Mama westchnęła. Kłopoty z bujną wyobraźnią córki zaczęły się w wieku trzech lat. Nie radziła sobie z lękami. Tak zwanymi przez nią SOŻ, czyli Smokami o Ognistym Życiu.

-I co ja mam z nią zrobić? Nie będzie radziła sobie w szkole… – jej mama wiele nocy spędzała na rozmyślaniu i popłakiwaniu nad losem córki. W tym roku miał nadejść czas próby. Martynka miała iść do szkoły. Teresa – jej przedszkolna wychowawczyni, razem z mamą dziewczynki i szkolnym psychologiem często rozmawiały na ten temat. Dziewczynka niczym się jednak nie przejmowała. Ani radami rodziców, ani specjalistów. Ku jej największemu zdumieniu, gdy nie słuchała się i była niegrzeczna, nikt nie upominał jej, a gdy zrobiła coś wspaniałego, nikt jej nie chwalił. Jednak rozum ośmioletniego dziecka nie nakazywał jej się obrażać, tylko dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.

W końcu zniecierpliwienie przerosło wyrozumiałość pani Katarzyny – mamy dziewczynki.

-Martyna!! Zejdź natychmiast!! – złość nie miała granic. – Ile razy mam ci powtarzać, że to wszystko dzieje się w twojej głowie! Przestań wymyślać i chodź! – Matka zamilkła. Jakby sama nie wiedziała, co się przed chwilą stało i dlaczego to zrobiła. Jej mąż i tata Martynki – Adam – spojrzał na panią Kasię pytającym wzrokiem.

-Nie mieliśmy ignorować jej zachowań? – spytał nie podnosząc wzroku znad gazety.

-Tak, mieliśmy być łagodni jak baranki i wychować ją na jakiegoś dzikusa, co błądzi po okolicy i prosi o litość dobrych ludzi. – powiedziała drwiącym głosem żona. – To nie ma sensu! Te wszystkie ćwiczenia, rady i zalecenia od specjalistów nic nie dają. Jest coraz gorzej. Nie mam zamiaru dłużej ciągnąć tak tej sprawy. Teraz moja kolej. Może to coś da.

-No, dobra. – westchnął tata, który dość miał już tego zamieszania.

Dopiero teraz rodzice zauważyli stojącą w progu pokoju, speszoną Martynkę.

-Coś jest ze mną nie tak? – spytała i rozpłakała się. Dorośli wymienili ze sobą spojrzenia. Mama podeszła do córki i pogłaskała ją po głowie.

-Nic, kochanie, nic.

Tej nocy pani Katarzyna długo nie mogła zasnąć. W końcu, znudzona liczeniem baranków (Kasia pielęgnowała dziecięce zwyczaje) wzięła książkę i usadowiła się w fotelu, pogrążając się w lekturze. Jednak mimo wielu prób przeczytania choćby rozdziału, jej myśli powracały do Martynki. W końcu zebrała się i obudziła męża.

-Muszę coś zrobić z Martynką – oznajmiła.

-Kasiu, zlituj się, naprawdę. Jest druga w nocy! Idź spać. – Adam przewrócił się na drugi bok i znów można było usłyszeć jego głośne chrapanie.

-Nie, to nie – lekko obrażona pani Katarzyna wróciła do salonu. Nie minęło jednak kilka minut, a zerwała się i pobiegła do sypialni.

Nazajutrz Kasia krzątała się od świtu.

Już w nocy można było usłyszeć gotującą się w czajniku wodę.

-Co jest? – Jej mąż nie mógł nadziwić się zachowaniu żony, ponieważ ze wszystkich rzeczy, które robiła małżonka, gotowanie znajdowało się na ostatnim miejscu.

-Nic. – odparła Kasia z tajemniczym, a zarazem irytującym dla Adama uśmiechem.

-Acha. – mąż wrócił do czytania gazety, ponieważ w tym tygodniu przeprowadzono wywiad z Robertem Lewandowskim, którego po prostu uwielbiał.

Jednak, gdy na stole pojawił się cały komplet eleganckich sztućców i obrus, Adam nie wytrzymał.

-Coś się szykuje, przecież widzę. Przychodzą goście, czy co??! – Pan Adam odruchowo poprawił krawat.

-O to się nie martw. – zaśmiała się Pani Kasia. – Żadnych gości nie będzie. Tak jakby…

-Ej! Weź wreszcie powiedz, co o chodzi, bo… – i w tym momencie przerwał, ponieważ w progu jadalni pojawiła się Martyna.

-Dzień dobry! – z promiennym uśmiechem na twarzy dziewczynka usiadła za stołem.

-Dzień dobry! Jesteś dziś gościem honorowym. Jesteśmy w Pałacu Na Wodzie w Warszawie, na Obiedzie Czwartkowym. Ja jestem Stanisław August Poniatowski, ty możesz być Ignacym Krasickim – Kasia zwróciła się do męża. – A ty, kochanie, jesteś Marcello Bociarelli. Zgoda?

Cisza.

W końcu odezwała się Martynka.

-Jasne, że tak! Tylko pójdę się przebrać. Nie wyglądam jak Marcello! – zaśmiała się Martynka i pobiegła do swojego pokoju. Gdy tylko wybiegła z kuchni, odezwał się Adam:

-To działa! Poszła się przebrać! Nie wyobraziła sobie wspaniałego stroju, tylko poszła się przebrać! Jesteś niesamowita, Kasiu! Oczywiście, będzie wymagało to trochę wyobraźni ze strony Martyny, ale to nie to samo! Brawo!

-No widzisz, czasami musisz mi zaufać. – Kasia uśmiechnęła się. – Widzisz, wczoraj zrozumiałam, że nie możemy odebrać jej bujnej wyobraźni. Taka jest. Możemy tylko ją trochę złagodzić. Każdy z nas ma wady. Moim zdaniem jednak to będzie w przyszłości duża zaleta naszego dziecka.

Rodzice w milczeniu obserwowali mała Martynkę wbiegająca do kuchni w starej, wiskozowej koszuli.

 

grafika: Alicja Miluska

 

Napisany przez Lena Kunda

1 Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *